Zbór Eklezja w Gdyni - rozmowa z Pastorem Anatolem Matiaszukiem
Zbór Eklezja w Gdyni – rozmowa z Pastorem Anatolem Matiaszukiem
Mariusz: Jakie były okoliczności powstania tego Zboru?
A. Matiaszuk: By przejść do Eklezji, muszę zacząć od początku. Przez wiele lat funkcjonowała w Gdyni grupa domowa, na której zgromadzało się od kilku do kilkunastu osób. Spotkania te od początku organizował brat Jan Krauze u siebie w mieszkaniu lub u innych zborowników. Na nabożeństwa w niedziele dojeżdżali do Gdańska, a w tygodniu spotykali się w Gdyni. Pojawiły się nowe osoby i stało się jasne, że aby grupa mogła się rozwijać, to muszą mieć miejsce zgromadzeń. Najchętniej widzieliśmy to w kontekście zaistnienia nowego, samodzielnego zboru. Kiedy byłem jeszcze pastorem w Gdańsku (1981-88), zaczęliśmy przygotowania idące w tym kierunku. Po pierwsze – dążyliśmy do ustabilizowania członkostwa grupy w Gdyni, po drugie – szukaliśmy osób, które pomogłyby bratu Jankowi (jego od początku widzieliśmy jako pastora mającej powstać społeczności) w poprowadzeniu pracy, po trzecie – zaczęliśmy rozglądać się za miejscem spotkań.
Gdynia jest młodym miastem I nie ma starych budynków o charakterze kościelnym, które mogłyby ewentualnie być nam przekazane. Zdecydowano się na wynajmowanie sali w hotelu "Stoczniowiec". Duża sala (na ok. 100 miejsc siedzących) i położona w centrum miasta, spełniała nasze oczekiwania. Nowa społeczność powstała jako placówka gdańska, lecz już wkrótce stała się samodzielnym zborem. Pierwsze nabożeństwa odbyły się w 1988 r i zgromadzały 50-80 osób. Obok zborowników gdańskich brały udział również osoby, o których wiedzieliśmy, że są nowonarodzone. Zapraszany do usługiwania słowem, mogłem na bieżąco śledzić życie nowego zboru. Po roku można było zaobserwować spadek frekwencji, który po dalszych 2-3 latach doprowadził do liczby ok. 40 osób. Ja w tym czasie zajmowałem się organizowaniem Międzynarodowego Instytutu Korespondencyjnego w Polsce. Wraz ze spadkiem liczebności zboru odmówiono mu prawa do korzystania z dotychczas wynajmowanej sali, udostępniając w zamian mniejszą (ok. 40 miejsc), położoną w drugim budynku hotelu w głębi podwórza. Otoczenie i jego atmosfera były nieszczególne (np. trzeba było przejść przez korytarz. gdzie czuć było alkoholem po sobotnich libacjach). W związku z tym liczebność zboru spadała dalej. Z nowych osób mało kto zostawał dłużej.
Mariusz: Jakie były okoliczności powstania tego Zboru?
A. Matiaszuk: By przejść do Eklezji, muszę zacząć od początku. Przez wiele lat funkcjonowała w Gdyni grupa domowa, na której zgromadzało się od kilku do kilkunastu osób. Spotkania te od początku organizował brat Jan Krauze u siebie w mieszkaniu lub u innych zborowników. Na nabożeństwa w niedziele dojeżdżali do Gdańska, a w tygodniu spotykali się w Gdyni. Pojawiły się nowe osoby i stało się jasne, że aby grupa mogła się rozwijać, to muszą mieć miejsce zgromadzeń. Najchętniej widzieliśmy to w kontekście zaistnienia nowego, samodzielnego zboru. Kiedy byłem jeszcze pastorem w Gdańsku (1981-88), zaczęliśmy przygotowania idące w tym kierunku. Po pierwsze – dążyliśmy do ustabilizowania członkostwa grupy w Gdyni, po drugie – szukaliśmy osób, które pomogłyby bratu Jankowi (jego od początku widzieliśmy jako pastora mającej powstać społeczności) w poprowadzeniu pracy, po trzecie – zaczęliśmy rozglądać się za miejscem spotkań.
Gdynia jest młodym miastem I nie ma starych budynków o charakterze kościelnym, które mogłyby ewentualnie być nam przekazane. Zdecydowano się na wynajmowanie sali w hotelu "Stoczniowiec". Duża sala (na ok. 100 miejsc siedzących) i położona w centrum miasta, spełniała nasze oczekiwania. Nowa społeczność powstała jako placówka gdańska, lecz już wkrótce stała się samodzielnym zborem. Pierwsze nabożeństwa odbyły się w 1988 r i zgromadzały 50-80 osób. Obok zborowników gdańskich brały udział również osoby, o których wiedzieliśmy, że są nowonarodzone. Zapraszany do usługiwania słowem, mogłem na bieżąco śledzić życie nowego zboru. Po roku można było zaobserwować spadek frekwencji, który po dalszych 2-3 latach doprowadził do liczby ok. 40 osób. Ja w tym czasie zajmowałem się organizowaniem Międzynarodowego Instytutu Korespondencyjnego w Polsce. Wraz ze spadkiem liczebności zboru odmówiono mu prawa do korzystania z dotychczas wynajmowanej sali, udostępniając w zamian mniejszą (ok. 40 miejsc), położoną w drugim budynku hotelu w głębi podwórza. Otoczenie i jego atmosfera były nieszczególne (np. trzeba było przejść przez korytarz. gdzie czuć było alkoholem po sobotnich libacjach). W związku z tym liczebność zboru spadała dalej. Z nowych osób mało kto zostawał dłużej.
W końcu pozostał niemal jedynie wierny rdzeń zborowy. Z tych, którzy odeszli część wróciła do zboru gdańskiego, część postanowiła "nie chodzić", część zaś trafiła do nieformalnych grup funkcjonujących wtedy w Gdyni. Niektórzy przychodzili do mnie pytając: “co robić?”, mówiąc, że nie widzą perspektyw rozwoju dla zboru. Ja nie miałem żadnej recepty na tę sytuację. Także wtedy zacząłem dostrzegać samozwańców, którzy chcieliby zorganizować coś nowego na bazie zboru. Zorientowałem się, że sprawa może pójść w niewłaściwą stronę. Zacząłem się modlić, chciałem mieć wyraźną wskazówkę od Pana. Wkrótce potem skontaktował się ze mną Jerry Dean mówiąc, że ma "wizję zakładania zborów" i że chciałby w jej ramach zrobić coś w Gdyni. Wyobrażał to sobie jako charyzmatyczny zbór nie związany organizacyjnie z Kościołem Zielonoświątkowym. Potem pojawili się jeszcze Wiesiek i Nancy Stebniccy, którzy powiedzieli, że modląc się o to, co mają robić, otrzymali odpowiedź, że mają zgłosić się do mnie. Modląc się razem, postanowiliśmy założyć nowy zbór. Z czasem nabrałem wątpliwości co do możliwości współpracy z Jerry'm, on miał podobne, w związku z czym wycofał się z przedsięwzięcia. Dalszy spadek frekwencji w zborze gdyńskim (na nabożeństwach pojawiało się ok. 20, a nawet 10 osób) stal się dla mnie sygnałem do działania.
Razem z Wieśkiem i kilkoma osobami postanowiliśmy zorganizować w Gdyni ewangelizację latem 1993 r. Swoją pomoc zaoferował zaprzyjaźniony zbór z miasta Pontiac w USA (przybyły grupy dramatyczne i muzyczne wraz z pastorem jako ewangelistą), zaprzyjaźniony zbór z Norwegii (dwie grupy dramatyczne i muzyczna) oraz grupa młodzieży z Tczewa. Zanim jednak odbyła się ewangelizacja, przeprowadziliśmy dwie ważne rozmowy. Pierwszą z pastorem Józefem Suskim, mówiąc mu o tym. że przyświeca nam cel założenia nowego zboru. Prosiliśmy o błogosławieństwo i pomoc zboru gdańskiego. W wyniku rozmowy otrzymaliśmy błogosławieństwo. Potem poszliśmy do brata Krauzego i przedstawiliśmy mu całą sprawę, dodając, że nowy zbór powstanie prawdopodobnie w Gdyni, chociaż nie jest to jeszcze pewne (w grę wchodził jeszcze Sopot, gdzie nie ma dotąd żadnego zboru oraz Oliwa – wariant odciążający przepełnioną już wtedy kaplicę przy Menonitów; ja jednak od początku miałem najwięcej serca dla Gdyni). Po wspólnej modlitwie brat Krauze błogosławił nam i dodał, że: "Gdynia jest takim miastem, w którym jest miejsce nie tylko dla jeszcze jeden. ale co najmniej 30 a nawet 100 zborów", na co odpowiedzieliśmy "amen". Po ewangelizacji w pierwszą niedzielę lipca wynajęliśmy salę w III LO w Gdyni. Frekwencja przerosła nasze oczekiwania. Liczyliśmy na ok. 40 osób, podczas gdy w sali było 200 krzeseł i wszystkie były zajęte. Część z nich to były osoby wierzące. Na kolejne spotkania przychodziło 70-80 osób i po trzech miesiącach frekwencja ustabilizowała się na tym poziomie. Wtedy zaproponowałem tym ludziom, czy chcieliby wspólnie stanowić samodzielny zbór. Po kilku tygodniach modlitw powzięliśmy wspólnie taką decyzję i wynajęliśmy bezterminowo (do tej pory były to wynajmy doraźne, chociaż, ciągle w tym samym miejscu) salę w III LO. Mieliśmy nadzieję, że zaczniemy jako placówka zboru gdańskiego, lecz brat Józef Suski powiedział, że nie widzi takiej potrzeby. Zgłosiliśmy się więc do Naczelnej Rady Kościoła jako samodzielny zbór.
Mariusz: Jak wygląda życie zboru, który funkcjonuje od niedługiego stosunkowo czasu (3 lata)?
A. Matiaszuk: Jest to organizowanie wszystkiego od podstaw. Nie chodzi tu tylko o służby konieczne dla funkcjonowania zboru, lecz także stopienie osób z różnych społeczności (z czym wiążą się odmienne często przyzwyczajenia, upodobania itp.) w jedno ciało. Kilka osób przyszło z gdyńskiego zboru baptystów, który jak się polem okazało przechodził w tym czasie wewnętrzne problemy. Z osób, które wcześniej uczęszczały na nabożeństwa do zboru brata Krauzego, pojawiło się u nas zaledwie parę. Z tego co wiem, większość z nich utrzymała swoje członkostwo nadal w Gdańsku. W całości, wraz z "satelitami", inkorporowała się do "Eklezji" nieformalna grupa "Logos". powstała w wyniku ewangelizacyjnej działalności załogi statku "Logos II", a utwierdzona później wizytą innego statku - "Anastasis". W sumie ok. 25 osób. Oprócz tego przyszło kilka osób mieszkających w Gdyni, lecz związanych wcześniej ze zborem gdańskim. Dołączyło do nas również wiele osób, które nie chodziły wcześniej nigdzie, pomimo że były już wierzące. Do tego należy jeszcze dodać nowe osoby będące owocem ewangelizacji, a także grono wierzących omamionych przejściowo przez jednego z owych samozwańców. Pierwszym krokiem było uporządkowanie sprawy członkostwa. Rozdaliśmy w tym celu odpowiednie ankiety. Osoby będące wcześniej członkami innych zborów poprosiliśmy o to, aby to uregulowały. Obecnie mamy 50 zdeklarowanych członków zboru i ok. 30 niezdeklarowanych (w praktyce nie ma między nimi różnicy, gdyż tak samo biorą udział we wszelkich aspektach życia zborowego). Oprócz nich mamy na nabożeństwach liczne grono sympatyków. W sumie zgromadza się od 70 do 120 osób. Wszystkim bez wyjątku należy się ta sama troska i opieka. Od początku zależy mi na budowaniu rodzinnej atmosfery zboru, jest to jedna z podstawowych jego ról. To właśnie w zborze ludzie powinni znaleźć zaspokojenie swoich potrzeb. Szczególną uwagę kierujemy na młodzież, która nie może znaleźć sobie miejsca. W tym celu odbywają się spotkania młodzieżowe, które prowadzi ostatnio Mike Sturm (USA). Inną ważną rzeczą jest integracja rodzin i dbanie o właściwe w nich relacje. Zbór jest bardzo dobrą płaszczyzną do tego celu. Właściwe w nim relacje i dobra atmosfera będą przenosiły się do domów. Wielką wagę przywiązuję też do jakości usługi słowem. Chodzi o to, by nauczanie było kompleksowe, tzn. obejmowało wszystkie dziedziny życia chrześcijańskiego, by odpowiadało na pytania i potrzeby zborowników. Zależy mi również na tym, by rosła jakość ich życia chrześcijańskiego. Dziedziną, w której ciągle czuję niedosyt, jest uwielbianie. Co prawda mamy pośród siebie bardzo dobrych muzyków, jednak nie mamy tej służby w pełni zorganizowanej. Początkowo zajmował się nią Jurek Dajuk, jednak ze względu na swoje zobowiązania (solista "Mussio Musica") często jest nieobecny. Szukaliśmy kogoś, kto byłby cały czas na miejscu. Przez jakiś czas prowadził uwielbianie brat Adam Wiśniewski. Pomimo starań jest tu jeszcze sporo do zrobienia. Osobiście we wszystkim nastawiam się na bezpośrednie prowadzenie Ducha Świętego, szczególnie w nauczaniu.
Mariusz: Pojawiła się nazwa "Eklezja", dlaczego przyjęliście taką nazwę?
A. Matiaszuk: Kiedy w jednym mieście jest więcej niż jeden zbór, to trzeba je jakoś nazwać dla odróżnienia. "Eklezja" w grece znaczy "kościół". Wspomniałem wcześniej, że ważne dla nas jest budowanie rodzinnej wspólnoty, kościoła. Nazwa odnosi się właśnie do tego.
Mariusz: Jakie relacje łączą was z drugim (czy też, idąc chronologicznie – pierwszym) zborem zielonoświątkowym w Gdyni?
A. Matiaszuk: Dążymy do zbliżenia wierzących. Razem ze zborem brata Krauze organizowaliśmy wspólne nabożeństwa. Ostatnio do tego nie dochodzi. Druga strona postanowiła odłożyć te spotkania na późniejszy termin. Ze swej strony chcemy stwarzać okazję do tego, by wspólnie chwalić Boga, by stanowić jedno ciało Chrystusowe. Z innymi zborami mamy kontakty sporadyczne, gdyż brak płaszczyzny do takowych.
Mariusz: "Eklezja" jest jeszcze młodym zborem. Czy w związku z tym skupiacie się wyłącznie na swoich wewnętrznych sprawach, czy tet zamierzacie podjąć równocześnie pracę ewangelizacyjną na zewnątrz?
A. Matiaszuk: W czasie wakacji zamierzamy przeprowadzić ewangelizację w samej Gdyni. Oprócz tego chcemy pomóc również latem grupie w Wejherowie. W końcu Paweł, opiekujący się tą placówką, jest absolwentem Warszawskiego Seminarium Teologicznego, gdzie wykładam. Podjęliśmy się także wspierania zboru w Toruniu. Latem wyślemy tam grupę młodzieży w celu przeprowadzenia ewangelizacji ulicznej. Poza tym uznaliśmy Sopot za miejsce naszej działalności misyjnej. Chcielibyśmy założyć tam placówkę.
Mariusz: Obecnie spotykacie się w wynajmowanej sali. Jak zamierzacie rozwiązać tę sprawę w przyszłości?
A. Matiaszuk: Jeśli już o tym mowa, i w dodatku z tobą, to nie mogę nie ustosunkować się do zdania zamieszczonego w jednym z numerów waszego pisma (patrz "Echo Zborowe" nr 11, s.15 – przyp. red.). Jest tam przytoczona wypowiedź, w której określa się inne zbory trójmiejskie jako bezdomne. W odbiorze naszych zborowników zabrzmiało to jak nieprzyjemny zgrzyt. Ja jednak, ze względu na przyjęte w "Eklezji" zasady, nie uważam tego za określenie pejoratywne. My nie czujemy się bezdomni, nasz dom jest duchowy. Nie mamy kaplicy, to prawda, ale nie wszystkie zbory w trójmieście ją mają. Kładziemy nacisk na Kościół jako ciało Chrystusa, a nie parafię. Oczywiście chcemy mieć swoje miejsce i modlimy się o to. Jest to perspektywa może nie najbliższa, bo nie rozwiążemy tej sprawy w ciągu kilku miesięcy. Daję pierwszeństwo zborowi jako społeczności. Miejsce zgromadzeń Bóg nam da. W grę wchodzi kupno działki i budowa lub kupno gotowego budynku, który dałoby się zaadaptować na kaplicę. Chcielibyśmy zachować centralne położenie w śródmieściu. Działki w tym rejonie należą do najdroższych w kraju. Nie wierzę, że 50 osób uniesie ciężar takiej inwestycji. Zbór powinien być silniejszy i liczniejszy, aby unieść to brzemię. Znane są przykłady. kiedy zbory zaczynały budowę w 50 osób, a kończyły w 20. Nie chcemy iść tym śladem.
Mariusz: Jakie jest miejsce zboru na społecznej mapie Gdyni?
A. Matiaszuk: Muszę przyznać, że jesteśmy odbierani jako ciekawostka i jest to chyba właściwy i normalny punkt widzenia, obiektywnie rzecz biorąc. Gdynia jest miastem, w którym mieszają się różne prądy. Tradycje nie są tu zbyt stare i zakorzenione. Jeżeli pojawia się nowy prąd, to nie jest on traktowany jako zagrożenie, lecz raczej jako coś nowego i ciekawego. Jedyny kontakt z władzami mieliśmy przy okazji ewangelizacji na promenadzie przy Skwerze Kościuszki. Zawsze mieliśmy wtedy “zielone światło” i przychylność. Nasze działanie określono jako pozytywne.
Mariusz: Jak Pastor zapatruje się na swoją służbę w "Eklezji"?
A. Matiaszuk: Służbę w Kościele rozpocząłem zaraz po skończeniu studiów teologicznych w Warszawie w roku 1969, już przeszło 26 lat temu. Większość tego czasu spędziłem na samodzielnych stanowiskach, między innymi przez wiele lat byłem pastorem w Zielonej Górze, potem w Gdańsku. Patrząc z tej perspektywy muszę przyznać, że tu znajduję największą satysfakcję, gdyż jest Io praca od podstaw. Co prawda znalazło się w "Eklezji" wielu ukształtowanych już zborowników, jednak obdarzyli mnie oni kredytem zaufania. Wiem, że to odpowiedź na Boże błogosławieństwo i namaszczenie, którego doświadczam. Dzięki temu mogę wszystko kształtować od początku. W tym sensie jest to dla nas, dla mnie i mojej rodziny – nowe. To sprawia, że jestem pełen świeżego zapału. Ta służba mnie nie obciąża ani nie przytłacza, wręcz przeciwnie. Częściowo pojmuję ją w ten sposób, że wraz z innymi powinienem przygotowywać następców. Cieszę się, że mogę obserwować stały rozwój takich osób, postęp co do zakresu, jak i jakości służby.
Mariusz: Serdecznie dziękuję za poświęcony mi cenny czas i życzę obfitości Bożego błogosławieństwa w dalszym wzroście “Eklezji”.
Rozmawiał: Mariusz Byczkowski
Tekst ukazał się w: ECHO ZBOROWE - Pismo Zboru Zielonoświątkowego w Gdańsku, czerwiec 1996.
Razem z Wieśkiem i kilkoma osobami postanowiliśmy zorganizować w Gdyni ewangelizację latem 1993 r. Swoją pomoc zaoferował zaprzyjaźniony zbór z miasta Pontiac w USA (przybyły grupy dramatyczne i muzyczne wraz z pastorem jako ewangelistą), zaprzyjaźniony zbór z Norwegii (dwie grupy dramatyczne i muzyczna) oraz grupa młodzieży z Tczewa. Zanim jednak odbyła się ewangelizacja, przeprowadziliśmy dwie ważne rozmowy. Pierwszą z pastorem Józefem Suskim, mówiąc mu o tym. że przyświeca nam cel założenia nowego zboru. Prosiliśmy o błogosławieństwo i pomoc zboru gdańskiego. W wyniku rozmowy otrzymaliśmy błogosławieństwo. Potem poszliśmy do brata Krauzego i przedstawiliśmy mu całą sprawę, dodając, że nowy zbór powstanie prawdopodobnie w Gdyni, chociaż nie jest to jeszcze pewne (w grę wchodził jeszcze Sopot, gdzie nie ma dotąd żadnego zboru oraz Oliwa – wariant odciążający przepełnioną już wtedy kaplicę przy Menonitów; ja jednak od początku miałem najwięcej serca dla Gdyni). Po wspólnej modlitwie brat Krauze błogosławił nam i dodał, że: "Gdynia jest takim miastem, w którym jest miejsce nie tylko dla jeszcze jeden. ale co najmniej 30 a nawet 100 zborów", na co odpowiedzieliśmy "amen". Po ewangelizacji w pierwszą niedzielę lipca wynajęliśmy salę w III LO w Gdyni. Frekwencja przerosła nasze oczekiwania. Liczyliśmy na ok. 40 osób, podczas gdy w sali było 200 krzeseł i wszystkie były zajęte. Część z nich to były osoby wierzące. Na kolejne spotkania przychodziło 70-80 osób i po trzech miesiącach frekwencja ustabilizowała się na tym poziomie. Wtedy zaproponowałem tym ludziom, czy chcieliby wspólnie stanowić samodzielny zbór. Po kilku tygodniach modlitw powzięliśmy wspólnie taką decyzję i wynajęliśmy bezterminowo (do tej pory były to wynajmy doraźne, chociaż, ciągle w tym samym miejscu) salę w III LO. Mieliśmy nadzieję, że zaczniemy jako placówka zboru gdańskiego, lecz brat Józef Suski powiedział, że nie widzi takiej potrzeby. Zgłosiliśmy się więc do Naczelnej Rady Kościoła jako samodzielny zbór.
Mariusz: Jak wygląda życie zboru, który funkcjonuje od niedługiego stosunkowo czasu (3 lata)?
A. Matiaszuk: Jest to organizowanie wszystkiego od podstaw. Nie chodzi tu tylko o służby konieczne dla funkcjonowania zboru, lecz także stopienie osób z różnych społeczności (z czym wiążą się odmienne często przyzwyczajenia, upodobania itp.) w jedno ciało. Kilka osób przyszło z gdyńskiego zboru baptystów, który jak się polem okazało przechodził w tym czasie wewnętrzne problemy. Z osób, które wcześniej uczęszczały na nabożeństwa do zboru brata Krauzego, pojawiło się u nas zaledwie parę. Z tego co wiem, większość z nich utrzymała swoje członkostwo nadal w Gdańsku. W całości, wraz z "satelitami", inkorporowała się do "Eklezji" nieformalna grupa "Logos". powstała w wyniku ewangelizacyjnej działalności załogi statku "Logos II", a utwierdzona później wizytą innego statku - "Anastasis". W sumie ok. 25 osób. Oprócz tego przyszło kilka osób mieszkających w Gdyni, lecz związanych wcześniej ze zborem gdańskim. Dołączyło do nas również wiele osób, które nie chodziły wcześniej nigdzie, pomimo że były już wierzące. Do tego należy jeszcze dodać nowe osoby będące owocem ewangelizacji, a także grono wierzących omamionych przejściowo przez jednego z owych samozwańców. Pierwszym krokiem było uporządkowanie sprawy członkostwa. Rozdaliśmy w tym celu odpowiednie ankiety. Osoby będące wcześniej członkami innych zborów poprosiliśmy o to, aby to uregulowały. Obecnie mamy 50 zdeklarowanych członków zboru i ok. 30 niezdeklarowanych (w praktyce nie ma między nimi różnicy, gdyż tak samo biorą udział we wszelkich aspektach życia zborowego). Oprócz nich mamy na nabożeństwach liczne grono sympatyków. W sumie zgromadza się od 70 do 120 osób. Wszystkim bez wyjątku należy się ta sama troska i opieka. Od początku zależy mi na budowaniu rodzinnej atmosfery zboru, jest to jedna z podstawowych jego ról. To właśnie w zborze ludzie powinni znaleźć zaspokojenie swoich potrzeb. Szczególną uwagę kierujemy na młodzież, która nie może znaleźć sobie miejsca. W tym celu odbywają się spotkania młodzieżowe, które prowadzi ostatnio Mike Sturm (USA). Inną ważną rzeczą jest integracja rodzin i dbanie o właściwe w nich relacje. Zbór jest bardzo dobrą płaszczyzną do tego celu. Właściwe w nim relacje i dobra atmosfera będą przenosiły się do domów. Wielką wagę przywiązuję też do jakości usługi słowem. Chodzi o to, by nauczanie było kompleksowe, tzn. obejmowało wszystkie dziedziny życia chrześcijańskiego, by odpowiadało na pytania i potrzeby zborowników. Zależy mi również na tym, by rosła jakość ich życia chrześcijańskiego. Dziedziną, w której ciągle czuję niedosyt, jest uwielbianie. Co prawda mamy pośród siebie bardzo dobrych muzyków, jednak nie mamy tej służby w pełni zorganizowanej. Początkowo zajmował się nią Jurek Dajuk, jednak ze względu na swoje zobowiązania (solista "Mussio Musica") często jest nieobecny. Szukaliśmy kogoś, kto byłby cały czas na miejscu. Przez jakiś czas prowadził uwielbianie brat Adam Wiśniewski. Pomimo starań jest tu jeszcze sporo do zrobienia. Osobiście we wszystkim nastawiam się na bezpośrednie prowadzenie Ducha Świętego, szczególnie w nauczaniu.
Mariusz: Pojawiła się nazwa "Eklezja", dlaczego przyjęliście taką nazwę?
A. Matiaszuk: Kiedy w jednym mieście jest więcej niż jeden zbór, to trzeba je jakoś nazwać dla odróżnienia. "Eklezja" w grece znaczy "kościół". Wspomniałem wcześniej, że ważne dla nas jest budowanie rodzinnej wspólnoty, kościoła. Nazwa odnosi się właśnie do tego.
Mariusz: Jakie relacje łączą was z drugim (czy też, idąc chronologicznie – pierwszym) zborem zielonoświątkowym w Gdyni?
A. Matiaszuk: Dążymy do zbliżenia wierzących. Razem ze zborem brata Krauze organizowaliśmy wspólne nabożeństwa. Ostatnio do tego nie dochodzi. Druga strona postanowiła odłożyć te spotkania na późniejszy termin. Ze swej strony chcemy stwarzać okazję do tego, by wspólnie chwalić Boga, by stanowić jedno ciało Chrystusowe. Z innymi zborami mamy kontakty sporadyczne, gdyż brak płaszczyzny do takowych.
Mariusz: "Eklezja" jest jeszcze młodym zborem. Czy w związku z tym skupiacie się wyłącznie na swoich wewnętrznych sprawach, czy tet zamierzacie podjąć równocześnie pracę ewangelizacyjną na zewnątrz?
A. Matiaszuk: W czasie wakacji zamierzamy przeprowadzić ewangelizację w samej Gdyni. Oprócz tego chcemy pomóc również latem grupie w Wejherowie. W końcu Paweł, opiekujący się tą placówką, jest absolwentem Warszawskiego Seminarium Teologicznego, gdzie wykładam. Podjęliśmy się także wspierania zboru w Toruniu. Latem wyślemy tam grupę młodzieży w celu przeprowadzenia ewangelizacji ulicznej. Poza tym uznaliśmy Sopot za miejsce naszej działalności misyjnej. Chcielibyśmy założyć tam placówkę.
Mariusz: Obecnie spotykacie się w wynajmowanej sali. Jak zamierzacie rozwiązać tę sprawę w przyszłości?
A. Matiaszuk: Jeśli już o tym mowa, i w dodatku z tobą, to nie mogę nie ustosunkować się do zdania zamieszczonego w jednym z numerów waszego pisma (patrz "Echo Zborowe" nr 11, s.15 – przyp. red.). Jest tam przytoczona wypowiedź, w której określa się inne zbory trójmiejskie jako bezdomne. W odbiorze naszych zborowników zabrzmiało to jak nieprzyjemny zgrzyt. Ja jednak, ze względu na przyjęte w "Eklezji" zasady, nie uważam tego za określenie pejoratywne. My nie czujemy się bezdomni, nasz dom jest duchowy. Nie mamy kaplicy, to prawda, ale nie wszystkie zbory w trójmieście ją mają. Kładziemy nacisk na Kościół jako ciało Chrystusa, a nie parafię. Oczywiście chcemy mieć swoje miejsce i modlimy się o to. Jest to perspektywa może nie najbliższa, bo nie rozwiążemy tej sprawy w ciągu kilku miesięcy. Daję pierwszeństwo zborowi jako społeczności. Miejsce zgromadzeń Bóg nam da. W grę wchodzi kupno działki i budowa lub kupno gotowego budynku, który dałoby się zaadaptować na kaplicę. Chcielibyśmy zachować centralne położenie w śródmieściu. Działki w tym rejonie należą do najdroższych w kraju. Nie wierzę, że 50 osób uniesie ciężar takiej inwestycji. Zbór powinien być silniejszy i liczniejszy, aby unieść to brzemię. Znane są przykłady. kiedy zbory zaczynały budowę w 50 osób, a kończyły w 20. Nie chcemy iść tym śladem.
Mariusz: Jakie jest miejsce zboru na społecznej mapie Gdyni?
A. Matiaszuk: Muszę przyznać, że jesteśmy odbierani jako ciekawostka i jest to chyba właściwy i normalny punkt widzenia, obiektywnie rzecz biorąc. Gdynia jest miastem, w którym mieszają się różne prądy. Tradycje nie są tu zbyt stare i zakorzenione. Jeżeli pojawia się nowy prąd, to nie jest on traktowany jako zagrożenie, lecz raczej jako coś nowego i ciekawego. Jedyny kontakt z władzami mieliśmy przy okazji ewangelizacji na promenadzie przy Skwerze Kościuszki. Zawsze mieliśmy wtedy “zielone światło” i przychylność. Nasze działanie określono jako pozytywne.
Mariusz: Jak Pastor zapatruje się na swoją służbę w "Eklezji"?
A. Matiaszuk: Służbę w Kościele rozpocząłem zaraz po skończeniu studiów teologicznych w Warszawie w roku 1969, już przeszło 26 lat temu. Większość tego czasu spędziłem na samodzielnych stanowiskach, między innymi przez wiele lat byłem pastorem w Zielonej Górze, potem w Gdańsku. Patrząc z tej perspektywy muszę przyznać, że tu znajduję największą satysfakcję, gdyż jest Io praca od podstaw. Co prawda znalazło się w "Eklezji" wielu ukształtowanych już zborowników, jednak obdarzyli mnie oni kredytem zaufania. Wiem, że to odpowiedź na Boże błogosławieństwo i namaszczenie, którego doświadczam. Dzięki temu mogę wszystko kształtować od początku. W tym sensie jest to dla nas, dla mnie i mojej rodziny – nowe. To sprawia, że jestem pełen świeżego zapału. Ta służba mnie nie obciąża ani nie przytłacza, wręcz przeciwnie. Częściowo pojmuję ją w ten sposób, że wraz z innymi powinienem przygotowywać następców. Cieszę się, że mogę obserwować stały rozwój takich osób, postęp co do zakresu, jak i jakości służby.
Mariusz: Serdecznie dziękuję za poświęcony mi cenny czas i życzę obfitości Bożego błogosławieństwa w dalszym wzroście “Eklezji”.
Rozmawiał: Mariusz Byczkowski
Tekst ukazał się w: ECHO ZBOROWE - Pismo Zboru Zielonoświątkowego w Gdańsku, czerwiec 1996.